- Ten projekt zainteresował mnie, bo lubię dotykać spraw mi nieznanych. Czym innym jest reżyserować aktora przez dwa miesiące i oglądać potem efekty wspólnej pracy, czym innym napisać dla niego pewną partyturę i nie wiedzieć, jak on na nią zareaguje - reżyser KRZYSZTOF MATERNA o "Hipnozie" w warszawskim Teatrze Polonia.
O publicznym graniu na bębnie w trakcie snu, o tym, jak ważny jest dystans do siebie, a także o gotowości na niespodzianki mówi aktor i reżyser, który w piątek pierwszy raz pokaże w Polonii swój nowy spektakl. Agnieszka Rataj: Rzeczywiście od piątku na scenie Polonii będzie się pan zamieniał w hipnotyzera? Krzysztof Materna: Może nie do końca, ale postaram się zapożyczyć od hipnotyzerów pewne chwyty. Podczas przygotowań do spektaklu przejrzałem setki ich występów na YouTube. Swoją drogą to jest jak cofnięcie się do klimatu disco-polo. Co nie oznacza, że nie traktuję hipnozy poważnie. A pan brał udział w seansie hipnozy? - Tak. W programie MdM mieliśmy kiedyś hipnotyzera. Przyszedłem, zasnąłem, a kiedy się obudziłem, okazało się, że kazał mi grać na bębnie i już jest po moim występie. Ze zdumieniem później obejrzałem siebie. Wróćmy do pańskiego projektu. Jego zapowiedzi brzmią tajemniczo, np. "będziecie świadkami