Jak wiadomo, niedzielny teatr telewizyjny od pewnego czasu konsekwentnie popularyzuje klasykę światową, a przede wszystkim polską. Chodzi o pozycje znane i uznane, dla których zdobywa się nowego widza. Oglądane są one chętnie przez wszystkich - dostarczając tzw. godziwej rozrywki. Poczesne miejsce w tym repertuarze zajmują arcydzieła Aleksandra Fredry; tym razem przedstawiono komedię "Nikt mnie nie zna". Jest to właściwie jednoaktowa farsa z mało oryginalnym motywem zazdrosnego męża. I właściwie nie należy ona do szczytowych osiągnięć Fredry. Dziś, po tylu "Kobrach", trudno uwierzyć, aby ktoś z telewidzów mógł poważnie potraktować tę intrygę; ale zabawy jest sporo, zwłaszcza kiedy zazdrosny mąż wpada w nieliche tarapaty. Przyczyniła się do tego dobra gra aktorów (bardzo mi się podobała subtelna Danuta Morawska) i sprawna reżyseria Zbigniewa Zdrojewskiego. A morał: "Uczy złe czynić, kto się niepotrzebnie obawia" nie stracił nic na aktua
Tytuł oryginalny
Nikt mnie nie zna
Źródło:
Materiał nadesłany
Ekran, nr 30