Przebiegający do tej pory spokojnie to znaczy bez szczególnych emocji ale i bez zakłóceń wrocławski festiwal natrafił wczoraj na przeszkodę nie do pokonaniu, mianowicie "Wesele raz jeszcze" Janusza Krasińskiego w wykonaniu warszawskiego Teatru Rozmaitości. Ale to i tak dobrze, zważywszy, że dopiero na półmetku imprezy zdarzyło się coś, co nazywamy nieporozumieniem programowym. Nieporozumienie zaczyna się już od tytułu, który niedwuznacznie sugeruje powinowactwo z Wyspiańskim. Trzeba mieć dużo odwagi i tupetu, aby tę intelektualnie prymitywną sztukę wywodzić z tak wielkich narodowych tradycji. Obydwa "Wesela" wiąże bowiem zaledwie nikłe podobieństwo sytuacji mianowicie owa noc weselna z udziałem gości ze wsi i z miasta. Rozumiem ambicje twórcy, który zapewne chciał przeciwstawić tamtym wielkim sprawom, które nurtowały biesiadników bronowickiego wesela, nikłość problemów zajmujących uczestników współczesnej weselnej uczty. Ale powiedział
Tytuł oryginalny
Nigdy więcej...
Źródło:
Materiał nadesłany
Wieczór Wrocławia nr 119