KIEDY z Paryża do Krakowa przewożono zwłoki Słowackiego, nasz ówczesny ambasador we Francji - Chłapowski, wygłosił na cmentarzu Montmartre stosowne przemówienie, po czym wrócił do swej rezydencji i rzekł z ulgą: "No! Ze Słowackim skończyłem raz na zawsze." Tak i ja chciałbym upewnić Czytelników, że o Festiwalu Muzyki Współczesnej dam jeszcze tylko ten felieton, po czym z tematem owym skończymy na zawsze. W każdym razie podejmiemy go nie wcześniej niż za rok, z okazji następnego Festiwalu Muzyki Współczesnej.
Ten - moim zdaniem - udał się nadzwyczajnie. Był stosunkowo pełnym przeglądem nowych prądów muzyki tak Zachodu, jak i Wschodu, przy czym zapoznaliśmy się z różnymi nieznanymi dziełami w skali od utworów wspaniałych do bardzo złych. Tak właśnie powinno być i tu widzę szczególną rolę Warszawy i jej Festiwali we współczesnym życiu muzycznym. Miasto nasze - jak wykazał ostatni Festiwal - szczególnie nadaje się do konfrontacji osiągnięć w sztuce dwóch niedawno obcych sobie jeszcze światów. Konfrontacji w atmosferze swobody, co pozwala tym pewniej, przy użyciu kryteriów wyłącznie artystycznych, eliminować ze współczesnej muzyki rzeczy złe i zbędne, niezależnie od tego, z jakiej strony świata pochodzą. Trudno mi w krótkim felietonie sprawozdawczym wyliczyć choćby tylko wszystkie pozycje udane, które słyszeliśmy. Tym zresztą zajmowała się z koncertu na koncert prasa codzienna. Ja chciałbym zatrzymać się jedynie przy paru zjawiskach, za