- Tematyka ukraińska interesuje mnie ze względu na mój życiorys. Urodziłem się w Białymstoku osiem dni przed wojną. W czasie wojny trafiłem z mamą do Związku Radzieckiego, do Archangielska. Rodzina mojego ojczyma Mikołaja Lubaszenki, z którym mama się związała, mieszkała na Ukrainie - mówi EDWARD LINDE-LUBASZENKO, przed premierą spektaklu "Cieśnina duchów. Manitoba" w Teatrze im. Siemaszkowej w Rzeszowie.
Sporo czasu spędza pan ostatnio w Rzeszowie. Jakie wrażenia? - Zauważam kolosalne zmiany. Grałem tu gościnnie 20 lat temu, wcześniej także bywałem, Rzeszów miał wtedy charakter średniej wielkości miasta. Teraz centrum stało się bardziej nowoczesne i europejskie. Sam lubię przedmieścia, gdzie nie ma wielkich galerii. Nieopodal jest sklepik, kawałek dalej kiosk, a poranne zakupy są dłuższym spacerem. W takim miejscu mieszkam. A wracając do Rzeszowa, pozytywnie zmieniły się także okolice dworca kolejowego. Co mnie cieszy, bo z Krakowa przyjeżdżam pociągiem. Podobno na udział w spektaklu na temat rzezi wołyńskiej, który przygotowuje Teatr im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie, zgodził się pan z entuzjazmem. Dlaczego? - Tematyka ukraińska interesuje mnie ze względu na mój życiorys. Urodziłem się w Białymstoku osiem dni przed wojną. W czasie wojny trafiłem z mamą do Związku Radzieckiego, do Archangielska. W wyniku różnych wydarzeń mama znalazła