W jego spektakle wciąż był wpisywany temat odrzucenia: obraz opustoszałej widowni, opuszczonego teatru - o teatrze zmarłego przed tygodniem Jerzego Grzegorzewskiego pisze Grzegorz Niziołek.
Wyobraźmy sobie, że wraz ze śmiercią Mahlera przepadłyby wszystkie jego symfonie, a po śmierci Caravaggia wszystkie jego obrazy. Ktoś może uznać to porównanie za przesadzone, egzaltowane i podyktowane żałobnymi okolicznościami. Dla mnie jednak wyobraźnia, zmarłego przed tygodniem, Jerzego Grzegorzewskiego [na zdjęciu] była zawsze dowodem na istnienie genialności. I to takiej, która nie domaga się już żadnego alibi dla swojego istnienia. A dzieło teatralne na ogół potrzebuje alibi, najczęściej jest nim społeczne przesłanie, polityczna prowokacja, obnażenie zbiorowych tabu. W istocie, sztuka tak wydana przemijaniu powinna zapewne szukać racji swego istnienia w przepływie historii, w przemianie napięć społecznych, oddać się całkowicie dramatom teraźniejszości. Czasem też zadowolić grubym efektem i cieszyć poklaskiem. Piszę to bez ironii, aby silniej jeszcze zdumieć się tym, że Grzegorzewski wybrał teatr. Związki teatru Grzegorzewskiego z t