"Mały Eyolf" w reż. Marii Spiss w Teatrze Nowym w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.
Sześć osób, malutka scena i narastające poczucie, że przez godzinę oglądamy ludzi, którzy sami zatrzasnęli się w pułapce i w żaden sposób nie są w stanie się z niej wydostać. Maria Spiss, wystawiając zapomnianą sztukę Henryka Ibsena ("Mały Eyolf" grany był w Polsce ostatnio 100 lat temu), mocno ją skróciła, pozbawiła rodzajowości i wydobyła z niej temat nieudolności międzyludzkich związków. Bo nie chodzi tutaj jedynie o niemożność wzajemnego porozumienia, ale właśnie o nieudolność emocjonalną, którą naznaczeni są wszyscy bohaterowie Ibsena. Przy tym reżyserka wcale się nad swoimi bohaterami nie pochyla - przeciwnie, pokazuje ich ostro i bezwzględnie. Nie zawsze się to udaje, bo aktorzy (zwłaszcza Marta Konarska i Tomasz Międzik) czasami ulegają potrzebie złagodzenia wizerunków swoich bohaterów. A spektakl jest ciekawszy, gdy między ludźmi nie jest sentymentalnie. Bohaterowie to Alfred, nieudany pisarz, plączący się uczuciowo