"Edmond" w reż. Zbigniewa Brzozy w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Michał Lenarciński w Dzienniku Łódzkim.
"Edmond" Davida Mameta to druga, po wystawionym w łódzkim Teatrze im. Jaracza "Bizonie", sztuka amerykańskiego dramaturga na tej scenie. Trzeba przyznać, że anglojęzycznych pozycji ofertę teatr ma bogatą. Ale ostatnia propozycja może tylko wspomagać ilość, nie jakość. Mamet w "Edmondzie" rozprawia się z rozkładem moralności mieszczańskiej, ale, co zaskakuje, w finale, gdy już bohater jest zdegenerowany i złamany - pochyla się nad nim, ukazując, może po raz pierwszy w istocie swojej, człowieka. Bo Edmond to człowiek z nazwy, to taki no name, który pewnego ranka łudząc się odmianą życia, opuszcza niekochaną żonę i stacza w wędrówce po burdelach (swoją drogą uproszczenie komiksowe, niegodne wysokiej dramaturgii), by w przypływie emocji zarżnąć dziewczynę, która zdecydowała się iść z nim do łóżka. W więzieniu Edmond trafia do celi bezwzględnego faceta, a przy tym wiejskiego filozofa, któremu musi świadczyć usługi seksualne. A w fi