"Loretta" w reż. Roberta Glińskiego w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Aneta Kyzioł w Polityce.
George F. Walker nazywany jest teatralnym Quentinem Tarantino, bo jak on swobodnie żongluje motywami z popkultury na zasadzie: żart, ironia, a jak się uda, to i głębsze znaczenie. Taka miała być też wystawiona przez Roberta Glińskiego w warszawskim Teatrze Powszechnym "Loretta". Filmowca Glińskiego zaciekawili bohaterowie - outsiderzy-nieudacznicy rodem z amerykańskiej klasyki filmowej, sceneria motelowego pokoju i dialogowy charakter dramatu. Nie znalazł jednak sposobu na naczelną słabość tekstu: oparcie całości na jednym pomyśle. Loretta (Paulina Holtz), po tym, jak męża pożarł niedźwiedź, uciekła z rodzinnego Południa, by wreszcie sama decydować o swoim losie. Póki co zamierza zarobić jak najwięcej pieniędzy, bo tylko one dają wolność. O jej względy walczą zakompleksiony sprzedawca śrub (Łukasz Simlat) i alfonsowaty naganiacz tancerek topless do nocnych klubów, który obiecuje jej karierę w porno biznesie (Adam Woronowicz). Wszystko to wiemy