Staruszek nie skrywa bolesnej traumy, dawno zapomniał, że chciał być Napoleonem, nie jest herosem sceny czy upokorzonym mścicielem. To absolutnie przeciętny, szary człowiek, ze wszystkimi tego konsekwencjami - o "Śmiesznym staruszku" w reż. Jakuba Porcari w Teatrze Ludowym w Krakowie pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.
Pozornie banalny, prosty monolog Tadeusza Różewicza liczy sobie już niemal pół wieku. Oglądając jego sceniczną interpretację trudno w to uwierzyć: gdyby nie kilka (zachowanych w krakowskiej inscenizacji) niedzisiejszych słów - jak "milicja" - całość brzmiałaby swojsko i współcześnie. Bo też i polska przeciętność chyba nie zmieniła się tak mocno. Uśrednieni, statystyczni ludzie mają podobne problemy, radości i obawy, jak ci sprzed prawie pięćdziesięciu lat. Kilka nijakich krzeseł, stół i stolik, na którym stoi stare radio - oto całe wyposażenie pomieszczenia, w którym rozgrywany jest Różewiczowski "Śmieszny staruszek". Do tego na środku sceny, za stołem, tkwi specyficzny rekwizyt - tors żeńskiego manekina wystawowego. Neutralny lokal nie kojarzy się ani z mieszkaniem bohatera (w tej roli Stanisław Berny), ani z salą sądowa, gdzie odbywać by się mogło jego przesłuchanie (monolog miał być w intencji autora mową oskarżonego o bli�