W naszych teatrach utrzymuje się moda na formalne doświadczenia. Błyskotliwą karierę robi ostatnio narracja znana z "kina akcji". Na polu eksperymentów poczyniono jednak nowy krok. Tym razem zaproponowano nam radio w teatrze.
Ostatnia w tym sezonie premiera w Teatrze Powszechnym przyprawia o mieszane uczucia. Autor i twórcy przedstawienia podjęli ważny i delikatny temat. Na przykładzie niewidomej dziewczyny, padającej ofiarą niedojrzałości i niezaspokojonych ambicji swojego otoczenia, próbowali odpowiedzieć jak dalece można ingerować w życie i psychikę innych ludzi. "Molly Sweeney" Briana Friela jest tekstem wybitnie niescenicznym, co dodatkowo potwierdziła reżyseria Piotra Mikuckiego. Teatralny wieczór trwający dwie i pół godziny dałoby się skrócić o połowę. Przedstawienie nie straciłoby na żadnym ze swoich ewentualnych walorów, a być może zyskałoby na zwartości. Mankamentem jest sama forma dramatu. Trójka bohaterów nie zamienia ze sobą słowa przez cały nużący wieczór. Zaproponowano nam coś w rodzaju słuchowiska radiowego. Na Małej Scenie Teatru Powszechnego wybudowano siedzisko będące hybrydą ławki na molo z miejscem wypoczynku na pokładzie "Titanica". Na