Gdzież są satyrycy z tamtych lat...
Pies mojej mamy śmiertelnie obraził się na artystę Poniedzielskiego. A było tak. Obiecawszy, że mu wszystko opowiem, zasiadłem na widowni Ateneum, by posłuchać piosenek Jana Kaczmarka śpiewanych przez gromadkę szarych Polaków stojących w kolejce po nic. Szybko zorientowałem się, że to nie spektakl, ale koncert. Sytuacje naszkicowano minimalnie i pretekstowo. Co jakiś czas z lewej kulisy wyłaniał się Poniedzielski, konferansjer, ksiądz, błazen... w każdym razie artysta o twarzy na wieki wieków amen ucieleśniającej polską depresję. Sam brawurowo wykonał legendarną "Kurną chatę", zespół grzmotnął piosenkę o "Kryśce"... Jan Matyjaszkiewicz jako tak zwany staruszek z werwą sprawiał wrażenie, jakby to on osobiście rozmontował wokalnie wszystkie demoludy. Kiedy Anna Dereszowska śpiewała o reglamentacji wierszy Miłosza, wzruszyłem się mocno, bo przypomniał mi się samizdat tomiku "Gucio zaczarowany" czytany pod ławką na fizyce. Podśpiewując