Już nie teatr, lecz ZUS. Już nie aktorka, lecz emerytka (...). Idąc do domu, beczałam jak zarzynana koza... - wspomina Zofia Kucówna swoją ostateczną, długo odkładaną, decyzję o odejściu z teatru i ze sceny. Taką opowieścią, o rozwiązaniu umowy z warszawskim Teatrem Współczesnym, zaczyna się "Szara godzina". Książka o tym, jak to jest odejść z zawodu, z aktywności, z bycia kobietą - pisze Agnieszka Freus w Tygodniku Angora.
Jak to jest właśnie w owej "szarej godzinie", tuż przed nocą. Póki jesteśmy młodzi, nie analizujemy klęsk ani tym bardziej sukcesów, nie zastanawiamy się nad przemijaniem, pomijaniem, zapominaniem i odtrącaniem - po prostu żyjemy w jasnym słońcu dnia. I mnóstwo w tej książce takich właśnie jasnych dni, choćby wspomnień szczęśliwej, pięknej młodości i ludzi z tamtych lat. Zapiski Zofii Kucówny są, owszem, nostalgiczne, ale dużo w nich siły, spokoju i chęci działania. Jest relacja o pracy na rzecz Domu Aktora w Skolimowie, są opowieści o środowisku i jego reakcjach na rozmaite zdarzenia, jest wspomnienie 1968 r., sławnej inscenizacji "Dziadów" i kontrowersyjnego przejęcia przez Adama Hanuszkiewicza dyrekcji po Kazimierzu Dejmku; ale na pierwszym planie jest teatr, granie, a później nauczanie studentów, czyli to, co stało się największą wartością w jej życiu: przekazywanie młodym tego, czego się nauczyła, i samo z nimi przebywanie, które