Nowe przedstawienie w Studyjnym nie jest bardzo złe. Jednak ktoś, kto go nie zobaczy nic nie straci. A to chyba najgorsze co się może przydarzyć spektaklowi. "Preparadise sorry now", sztuka Rainera Wernera Fassbindera, mogła kiedyś szokować: treścią, problematyką, słownictwem. Dziś nie wywołuje emocji. Po powrocie do domu szybko się o niej zapomina. Grzegorz Małecki, reżyser i autor scenografii, "wyciągnął" z utworu Fassbindera w zasadzie wszystko co było można. Nie ustrzegł się jednak kilku błędów. Skupił się za bardzo na formie, w gruncie rzeczy anachronicznej i nieatrakcyjnej. Mimo ciągłego, często niepotrzebnego, ruchu, widowisko robi wrażenie statycznego. Widz przestaje koncentrować się na akcji, nie jest w nią wciągnięty. Chwilami przyłapywałem się na tym, że właściwie nie interesuje mnie to, co się dzieje na scenie i myślę o czymś zupełnie innym. Szkoda, że reżyser formą skrępował nieco aktorów. Gdyby mieli więcej
Źródło:
Materiał nadesłany
"Dziennik Łódzki" nr 54