- W krakowskiej PWST oznaki homoseksualizmu tępi się bardzo zdecydowanie. Widziałem to na przykładzie chłopaków z jednego roku. Mieszkali razem i ich zażyłość budziła zastrzeżenia. Pamiętam też jak pewna wybitna aktorka krakowska powiedziała do studenta: "Za bardzo jesteś miętus, to widać, tak nie może być!" - mówi reżyser KUBA KOWALSKI.
Z Kubą Kowalskim [na zdjęciu pośrodku, podczas próby "Zwodnicy" w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku] rozmawia Krzysztof Tomasik: Krzysztof Tomasik, KP: Dlaczego podpisujesz się Kuba, a nie Jakub? Kuba Kowalski: Jestem Kowalski, a to nie jest chwytliwe nazwisko (śmiech). Zajmuję się teatrem, dobrze byłoby, gdyby nazwisko reżysera zwracało uwagę i wydaje mi się, że "Kuba Kowalski" bardziej wpada w ucho niż "Jakub Kowalski". Mój pierwszy spektakl był tak podpisany, zebrał straszne recenzje i nawet ktoś przypierdolił się do tego "Kuby". Wtedy postanowiłem, że już tak zostanie, do końca. To było dwa lata temu, zadebiutowałeś sztuką "Niepokoje wychowanka Törlessa" wg Musila w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, były tam też wątki homoseksualne. Jak dziś to wspominasz? - Długo by mówić, potem dużo o tym myślałem. Ten spektakl to była spora męka, a koniec końców dostałem za niego straszne bęcki. To był taki skok do pustego