- W czasach, kiedy ludzie są zmęczeni komisjami śledczymi i nienawiścią, trzeba pomagać innym. Ja nienawidzę nienawiści - ANNA DYMNA mówi o swojej fundaji i Salonie Poezji.
Wbrew obiegowym opiniom uważa Pani, że poezja nie ginie i jest potrzebna. Jeździ Pani po Polsce z salonami poetyckimi. Skąd ten pomysł? - Jestem normalnym i prostym człowiekiem. Gdy obudziła się we mnie tęsknota, żeby poczytać wiersze pomyślałam, że nie jestem ewenementem i inni ludzie czują podobnie. To wszystko mi się wyśniło w roku 2002. Ponieważ cierpię na bezsenność, oglądałam w nocy w telewizji jakieś relity show. Baba się podmywała, facet ją podglądał, potem ona czyściła sobie brud za uchem, robiła paznokcie. Oglądałam to z przerażeniem i fascynacją. Pomyślałam, że patrzą na to również tłumy ludzi, a na tego typu programy idą miliony złotych. Zasnęłam. Śniło mi się, że jestem zamknięta w jakimś pomieszczeniu, dookoła jest pełno kamer, a ja nie wiem, co mam zrobić. Wtedy - we śnie - zaczęłam czytać sonety Szekspira. Gdy rano się obudziłam, opowiedziałam wszystko mężowi. Powiedziałam, żeby pożyczył mi foyer,