Gdy ktoś usłyszy, że Filip Bajon nakręcił "Śluby panieńskie" według sztuki Aleksandra Fredry (1832), gotów pomyśleć, że to klasyczny przykład kina lekturowego liczącego na to, że frekwencję na seansach napędzą szkolne wycieczki. Tak jednak na szczęście nie jest - pisze Jacek Szczerba w Gazecie Wyborczej.
Na jakie polskie filmy warto w tym roku czekać? Ja już wiem, że na trzy: na "Śluby panieńskie" Filipa Bajona, "Małą maturę 1947" Janusza Majewskiego i "Mistyfikację" Jacka Koprowicza. Niech nikt nie da się zwieść pozorom, że to poczciwe kino o charakterze edukacyjnym. Gdy ktoś usłyszy, że Filip Bajon nakręcił "Śluby panieńskie" według sztuki Aleksandra Fredry (1832), gotów pomyśleć, że to klasyczny przykład kina lekturowego liczącego na to, że frekwencję na seansach napędzą szkolne wycieczki. Tak jednak na szczęście nie jest. Owszem, Bajon trzyma się tekstu Fredry, ale go jednocześnie modyfikuje. Trzyma się, bo są tu dwie panny - Klara (Marta Żmuda-Trzebiatowska) i Aniela (Anna Cieślak), które przysięgają sobie, że za mąż nie pójdą, zorientowawszy się, że ich planowane mariaże to po prostu "interesa" rodzinne, a nie wybory podyktowane przez uczucia. O biznesowy charakter tego przedsięwzięcia dbają: Radost (Robert Wię