Miało być przyjemnie, bo to jubileusz Magdaleny Zawadzkiej i Leonarda Pietraszaka. Niestety, "Chwile słabości" w warszawskim Ateneum to sceniczny harlequin.
Po pierwszym kwadransie wie się na pewno, że "Chwile słabości" Donalda Churchilla w teatrze przy Jaracza to horrendalne nieporozumienie. A szkoda, bo spektaklem tym 40-lecie pracy scenicznej świętuje Magdalena Zawadzka, a jej partner Leonard Pietraszak obchodzi 70. urodziny. Znamy ich z wielu ról. Wiemy, że zasługują na prawdziwy dramat i prawdziwy teatr. Tymczasem "Chwile słabości" najpierw przeżywał brytyjski autor. W efekcie dał materiał na telenowelę. Dobrą dla kanału Romantica, lecz w żadnym razie nie na scenę. Tony (Pietraszak) i Audrey (Zawadzka) - pan i pani w średnim wieku. Są po rozwodzie, teraz mają podzielić między sobą pozostałe po wspólnym życiu meble. Ona za chwilę powtórnie ma wyjść za mąż, on żyje ponoć szczęśliwie u boku nowej partnerki. To wszystko jednak - wiemy w 60. sekundzie - wolne żarty. Happy end łomocze do drzwi. Pomysł byl dobry. Dać niewielką Scenę 61 we władanie parze aktorskich majstrów. Niech oczarują dowc