Gombrowiczowska Iwona cierpi na lenistwo krwi, co zimą powoduje obrzęk, a latem stęchliznę. Ostatnio zimy upodabniają się do lata, nic dziwnego, że i w lutym Iwonę czuć stęchlizną. Przynajmniej po premierze w Teatrze Ateneum. Waldemar Śmigasiewicz i Maciej Wojtyszko wystawili "Iwonę, księżniczkę Burgunda" na Scenie 61. Miał to być, jak można się domyślać, spektakl zabawny. Niestety, można było odnieść wrażenie, że mamy przed sobą niedobrą farsę. Postaci rysowane grubą kreską, pokrzykiwania, miny. Na Gombrowicza miejsca zabrakło. Czasem śmiech znikał i pojawiała się histeria znana z niedobrych polskich filmów z rodzaju "trudnych". Pomysł zagrania "Iwony" na maleńkiej Scenie 61 nie posłużył sztuce, która aż prosi się o więcej przestrzeni. Dzieje się przecież w parku, w salach i komnatach królewskiego zamku, a nie w podwórkach i klitkach. Twórcy przedstawienia zdecydowali, że część akcji należy rozegrać wśród widzów. Wpr
Źródło:
Materiał nadesłany
"Życie Warszawy" nr 39