Czy Bronisław Wildstein skorzystałby oglądając "Oczyszczonych"? - zastanawia się w felietonie dla e-teatru Rafał Węgrzyniak
Dopiero w ubiegłym tygodniu wpadła mi w ręce "Dolina Nicości" Bronisława Wildsteina. Przeczytałem tę powieść jednym tchem. Gdyby w Polsce nie działał mechanizm opisany przez Wildsteina - piętnowania i wykluczania zwolenników lustracji - "Dolina Nicości" wkrótce po wydaniu zostałaby przeniesiona na scenę. Próżno bowiem szukać we współczesnych dramatach tak przekonywającej, a zarazem bulwersującej panoramy III RP i jej historii toczącej się od Okrągłego Stołu w cieniu niedokonanej dekomunizacji. Przy tym trudno uznać ten utwór za przejaw prawicowego postrzegania dziejów Polski po 1989 poprzez tropienie agentów służb specjalnych PRL, skoro nieomal wszystkie jej wątki stanowią literackie przetworzenie zjawisk patologicznych lub nieformalnych powiązań ujawnionych w prasowych publikacjach czy dochodzeniach komisji śledczych. Na dodatek zaś czyni ją wiarygodną cała dotychczasowa działalność autora. A są w "Dolinie Nicości" właściwie gotowe