- "Kandyd" jest bardziej o mnie, to zresztą jedyny tytuł, który powtórzyłem. "Kandyd" zmieniał się wraz ze mną. On odkrył, że świat jest niepozbawiony goryczy, beznadziei, ale trzeba uprawiać własny ogródek. Ja dzięki niemu znowu znalazłem się na początku drogi" - mówi Paweł Aigner w rozmowie z Januszem Legoniem.
JANUSZ LEGOŃ Przez około dziesięć lat był Pan aktorem w Białostockim Teatrze Lalek i nagle postanowił Pan zostać reżyserem. Z nadmiaru czy z braku? PAWEŁ AIGNER Z braku... Czułem, że to, co spotykam w teatrze, już mnie nie inspiruje. Uświadomiłem sobie, jak szybko mijają lata. To, co jeszcze przed chwilą wydawało się osiągalne - role, wyzwania - stawało się przeszłością niedokonaną. Aktorzy szybko przemijają. I chociaż zagrałem kilka istotnych dla mnie ról, to myśl, że znam swoją zawodową przyszłość, nie dawała mi spokoju. Rutyna, codzienność. A potem na swojej drodze spotkałem Macieja Wojtyszkę, który - nie wiem, czy świadomie - dodał mi odwagi, otuchy. Dzięki niemu odważyłem się na zmianę wszystkiego. "Ożenił" mnie z Montownią, potem wziął jako równorzędnego reżysera do Opery Krakowskiej, pozostawił mi sporą samodzielność, ale czułem się pod opieką i nie bałem się popełniać błędów. Zawstydzał mnie swoją wiedz