Jest takie zdjęcie ze spotkania twórców polskiego i radzieckiego teatru w Moskwie w 1976 roku: za stołem siedzą Grotowski i Jarocki (na fotografii rozpoznajemy jeszcze Puzynę, ale nie w tym rzecz). Grotowski - długie włosy, dość niedbale rosnąca broda, skupiony. Jarocki - grzywka zaczesana na bok, starannie przystrzyżona hiszpanka, ale pozycja nieco luźniejsza. Oczywiście obaj w mocnych okularach, przez co mogą wydawać się do siebie nieco podobni, jedynie nieco odmienni w charakterystycznych szczegółach. - piszę Paweł Płoski.
W ich biografiach lepiej widać specyficzne podobieństwo, szczególnie dostrzegalne u początków teatralnej drogi. Już przed dwudziestu laty na łamach "Teatru" Grzegorz Niziołek zwracał uwagę, że obydwaj należeli do jednej formacji "artystycznej i pokoleniowej, której sztukę kształtowało, pokrewne egzystencjalizmowi, przeświadczenie o ludzkiej samotności, braku porozumienia między ludźmi, upadku tradycyjnych wartości, pustym niebie". Światło ze wschodu Obaj ukończyli studia aktorskie w krakowskiej Szkole Teatralnej. Obaj jednak zawodu wyuczonego nie praktykowali. Grotowski swe pasje aktorskie zużył chyba na działalność polityczną, niemalże rewolucyjną, w odwilżowej Polsce (Jarocki wspominał: "Grotowski lubił przemawiać. Lubił występować. A mówił świetnie"). Natomiast gdyby Jarocki nie został reżyserem, żartował Jerzy Koenig, pewnie grałby Heroda w Rydlowym "Betlejem Polskim". Śladem praktyk aktorskich były teatralne plotki, że pracując