"Niebezpieczne związki" w reż. Bartłomieja Wyszomirskiego w Teatrze Komedia w Warszawie. Pisze Janusz Majcherek w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.
Pierwsze określenie, jakie przychodzi do głowy po obejrzeniu "Niebezpiecznych związków" w Teatrze Komedia, to wulgarność, mimo że na scenie nie wypowiada się ordynarnych słów i nie wykonuje obscenicznych gestów. A jednak przedstawienie jest wulgarne, ponieważ postaci literackiego pierwowzoru sprowadza na dno pospolitości. Mój główny zarzut dotyczy zatem obniżenia tonu i stylu sztuki. Christopher Hampton napisał ją na podstawie korespondencyjnego romansu de Laclosa, zręcznie krojąc z listów dramaturgię i dialogi. Sztuka przeszła przez wiele teatrów, stała się także podstawą do nakręcenia filmu Stephena Frearsa, z pamiętnymi rolami Glenn Close i Johna Malkovicha. Nawet jeśli Hamptonowi można by zarzucić, że nienaganny kształt teatralny "Niebezpiecznych związków" osiągnął kosztem redukcji i psychologicznego spłycenia powieści (podobnie jak w przypadku "Żaru" Maraiego"), to przecież trzeba mu oddać, że plastycznie zarysował sposób bycia