Oglądając nową inscenizację "Panny Maliczewskiej" w Teatrze na Woli, myślałem o paradoksalnym losie tej komedii. Obyczaje i atmosfera sztuki są dziś niemal - "egzotyczne". Już w 1935 roku traktowano Maliczewską jako utwór niemal historyczny a postacie przebierano w kostiumy stylizowane. Jednak komedia zachowała niewątpliwą atrakcyjność. Czym to tłumaczyć? Po pierwsze: świetna "matematyką" konstrukcyjna. Każdy szczegół jest przemyślany. I każda scena pociąga nieodparte konsekwencje. To co się stało pomiędzy zakończeniem pierwszego aktu, a początkiem następnego - jest niespodzianką, zaskoczeniem. Całkowita zmiana! A przecież zostało umotywowane. Oszczędnie, bez jednego niepotrzebnego słowa. Powiedziałbym nawet, że stronniczość autorska wcale nas nie razi. W sporze między Stefcia i jej "antagonistami". Zapolska jednej stronie przyznaje wszystkie racje. Rażąco rozkłada argumenty. Ale to właśnie daje utworowi gorące tętno. Oskarżycielka Dul
Źródło:
Materiał nadesłany
Życie Warszawy nr 137