To, jakim jestem człowiekiem, niewątpliwie ma wiele wspólnego z Janem. Nasza relacja wykracza poza zwykłe ojcowsko-córczane klimaty. Dla wielu ludzi skala tego uczucia byłaby nie do zrozumienia. I towarzysząca naszej przyjaźni skala bólu i nieporozumień - mówi MARIA PESZEK w "Gazetowym" cyklu "Męska muzyka".
Piotr Pacewicz: Miron Białoszewski odróżniał rzeczywistość - tak nazywał świat swego pokoju, widok z okna, ludzi spotkanych na ulicy - od rzeczywistochy - życia publicznego w PRL. Ty też w swoich pieśniach pielęgnujesz świat prywatnych doznań. Maria Peszek, aktorka, piosenkarka: Tak. Z jednej strony praca przede wszystkim, żeby nie zwariować, a z drugiej strony, żeby to moje wariactwo jakoś ochronić. Bo nieprzynależenie do - fajny termin - rzeczywistochy decyduje, kim jestem jako artysta, którym mam ambicję być. Nie dać się zassać tej rzeczywistosze! Czyli się alienować. Ale miewam też tęsknoty, by wyjść z kokonu. Mam nawet niesamowity pociąg do nizin, do tego wszystkiego, czego nie doświadczyłam, bo wywodzę się z tak zwanej rodziny artystycznej. I w te menelskie klimaty wsiąkam (...) Jestem taka poukładana, wyedukowana, dlatego potrzebuję tego wentyla, żeby potem wrócić do domu, gdzie są te wszystkie książki i pianinio. Muszę zazn