- W życiu teatru i aktora najważniejsze są spotkania z wybitnymi ludźmi. One są jak słupy milowe, kształtują osobowość i myślenie. Myślę, że moją karierę zawodową takie właśnie spotkania wyznaczały - mówi gdańska aktorka WANDA NEUMANN.
Jako Elektra pełzała w szmatach po podłodze, zdzierając kolana do krwi. Jako Szarlotta w "Wiśniowym sadzie" operowała kartami niczym sztukmistrz. Jako Martirio w "Domu Bernardy Alba" grała osobę garbatą, ale nie miała sztucznego garbu. - Nie chcę go, ja go zagram - zdecydowała. Zrobiła to, wydając przy tym tak poruszający pisk, że widownia truchlała. Podobnie było z krzykiem puentującym rolę Lindy w spektaklu "Śmierć komiwojażera". On stanowił klamrę dla szarej, cichej postaci; był oznaką rozpaczy i uwolnienia się od koszmaru. - Pamiętam, jak maszyniści i garderobiane specjalnie stawali za kulisami, żeby ten dramatyczny krzyk usłyszeć - wspomina Wanda Neumann. Była Smugoniową w "Uciekła mi przepióreczka" Żeromskiego, Esterą w "Sztukmistrzu z Lublina" Singera, Alicją w "Tańcu śmierci" Strindberga, Marią Stuart, Ćwierciakiewiczową i Dulską. Grała u Izabelli Cywińskiej, Jerzego Zegalskiego, Feliksa Falka, Stanisława Hebanowskiego, Marty M