"Ifigenia" w reż. Antoniny Grzegorzewskiej w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku - Kulturze.
Ma to przedstawienie zwolenników. I słusznie. Są też tacy, którzy je krytykują. Tez słusznie. Bo z "Ifigenią" Antoniny Grzegorzewskiej z Teatru Narodowego trudno być całkiem po drodze. Ale i trudno ten spektakl odrzucić... Grzegorzewska ma własny język. Bogaty, skrzący się metaforami i niespodziewanymi skojarzeniami. Umie patrzeć na świat i ludzi przez drobiazgi - ślad mokrej stopy na podłodze łazienki, niewyrzucone śmieci - i z nich niczym detektyw złożyć wiarygodny portret. Wie, jak pisać monologi - co zresztą udowodniła "Onym" sprzed trzech lat. W kaskadzie słów umie kondensować ludzkie emocje. Nikogo nie naśladuje, nie odcina kuponów od nie swojej sławy. Słowem - talent. Jednak soczysty język - niesłychanie powabny w lekturze - na scenie staje się obciążeniem. Niewątpliwa łatwość pisania i ewokowania teatralnych obrazów przy skromnie jeszcze rozwiniętym zmyśle selekcji literackich i scenicznych pomysłów jest wrogiem autorki. Czase