Nie wiem, jak udowodnić, że nie piszę tej recenzji z czystej przekory. Nie przywoływać znowu Gałkiewicza z jego nieśmiertelnym: jak zachwyca, jeśli nie zachwyca? Tamten przynajmniej buntował się przeciw Słowackiemu i profesorowi Pimce, ja głosząc, że "nie przewierca" mnie twórczość Ingmara Villqista, mogę najwyżej narazić się na złośliwości Romana Pawłowskiego. Trudno, nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz. Ale może moje wątpliwości nie zabrzmią subiektywnie, jeśli najpierw Villqistowi w kilku punktach oddam sprawiedliwość. Przede wszystkim wypada wyrazić zadowolenie, że Villqist w ogóle jest. Już się bowiem wydawało, że zawód dramaturga, tak jak np. zduna, należy w Polsce do profesji ginących. A tu proszę: pojawił się autor, który napisał parę tekstów dramatycznych i, zdaje się, że ma nadal wenę. Co więcej: te utwory trafiają na scenę i jak dobrze pójdzie, to do końca sezonu Villqist będzie popularni
Tytuł oryginalny
Nie wierzę w Ellmit
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 1