Nie wiem, na czym polega fenomen "Wdów" Sławomira Mrożka, ale niewątpliwie coś jest na rzeczy. Po pierwszym ich pokazie w czasie Europejskiego Miesiąca Kultury w czerwcu ub. roku, kiedy to przedstawienie reżyserował sam autor - prawie wszyscy zgodnie orzekli, że nie jest to największe dzieło mistrza. Sardoniczny. śmiech okołośmiertny wypadł dość banalnie. To, co każdego z nas zupełnie prywatnie przejmuje, wzrusza lub rozjusza, wcale nie musi być od razu wielką sztuką. Jednak nikt jakoś nie zwerbalizował faktu, że była to po prostu farsa mająca przede wszystkim służyć "rozpisaniu się" autora po pięcioletnim milczeniu. W konsekwencji powstało kilka projektów inscenizacji. Warszawiakom nieszczęsne "Wdowy" serwował Erwin Axer, nam - spółka reżyserska Anny Polony, Józef Opalski. Na sztukę tę składają się dwie etiudy. Jedną wypełnia się dość kretynicznie kawiarniana konwersacja dwóch świeżych wdówek, drugą - śmiertelne zaloty tradycyjn
Tytuł oryginalny
Nie-wesołe wdówki
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Polski nr 28