- Żeby tworzyć, musisz ze swego życia świadomie wyeliminować ogromne obszary, a ja tego nie umiałem. Nie zostałem kompozytorem, bo nie umiałem skazać się na samotność - mówi STANISŁAW RADWAN w Ruchu Muzycznym.
Katarzyna Zimmerer: Twój Ojciec, Władysław Radwan, przez pięćdziesiąt lat pełnił funkcję organisty kościoła parafialnego w Makowie Podhalańskim... Stanisław Radwan: Był znakomitym organistą. W dodatku pasjonatem. Z olbrzymim zainteresowaniem śledziłem jego przygotowania do kolejnych nabożeństw, zaangażowanie i powagę, z jakimi traktuje formę. Czas, spędzony na podglądaniu Ojca podczas pracy, traktuję jako swoją pierwszą, może najważniejszą, szkołę muzyczną, która nauczyła mnie odpowiedzialności za to, co robię. Ojciec bardzo starannie dobierał repertuar w zależności od fragmentu Ewangelii, który miał być czytany, przekonany, że podczas nabożeństwa nie wolno śpiewać przypadkowych pieśni - muszą one stanowić logiczne i konsekwentne dopełnienie liturgii. Często wybierał zapomniane już, cudowne utwory z XVII wieku - ich słowa przepisywał na maszynie, a potem na domowym powielaczu robił kilkadziesiąt kopii, które rozdawał wiernym