Po raz pierwszy weszła na scenę Teatru im. J. Osterwy sztuka Witolda Gombrowicza. Zaczynam tedy swą relacje wyznaniem, że wydarzenie to sprawiło mi niemałą przyjemność, albowiem przeczytawszy czterdzieści lat temu "Ferdydurke", zostałam na zawsze admiratorką twórczości autora owej odkrywczej powieści. I niech mi będzie wolno w tym charakterze powiedzieć też na wstępie kilka słów o moim "dojściu" do Gombrowicza. A więc najpierw, jak się rzekło "Ferdydurke". Wprawdzie, nie wiedzieć czemu wymknęła się mej uwadze przed wojną "Iwona, księżniczka Burgunda", którą opublikował "Skamander" w 1938 r., za to po wojnie, istną ucztę zgotował rok 1957, przynosząc oprócz "Ferdydurke" w wydaniu PIW, "Trans-Atlantyk" wraz ze "Ślubem" (wydanie "Czytelnika") i "Bakakaj" (edycja Wydawnictwa Literackiego), zbiór nowel, zawierający m.in. kilka opowiadań "Pamiętnika z okresu dojrzewania" i jedno z londyńskich 'Wiadomości". Skoro w dodatku nadszedł do mnie pod
Tytuł oryginalny
Nie umarł im w ustach
Źródło:
Materiał nadesłany
Kamena - Lublin nr 4