- Czasami, kiedy nie chcę skorzystać z jakiejś propozycji, to rzucam dużą stawkę, żeby wszystkich odstraszyć. Mówię o takich sumach, że czasami aż sam się dziwię. Nie mam nawet agenta, bo umarłby przy mnie z głodu - mówi satyryk, aktor i reżyser STEFAN FRIEDMANN.
- To co, zaczynamy? Niech pan wyciąga ode mnie, co chce, ale uprzedzam: ja i tak kłamię. A raczej... nie mówię prawdy. Będę czujny. Kiedy kilka dni temu oddzwaniał pan na mój numer, nie wiedząc jeszcze, że jestem dziennikarzem, zapytał pan, czy to ja jestem tym świadkiem Jehowy, co się tak do pana dobija. Aż tak często wydzwaniają? - Różni świadkowie do mnie dzwonią. Mówiąc żartem, jeszcze z dawnych czasów pamiętam, jak jeden z moich kolegów zwykł mawiać, że on to w każdym sądzie za każde pieniądze może świadczyć, że coś widział albo że go przy tym nie było. Bo teraz mamy takie czasy, że się wszyscy plączą, celebryci jeżdżą po alkoholu, biją ich pod klubami i jak tylko zrobi się o tym głośno, to od razu zgłaszają się świadkowie. Stworzył się nam więc nowy, bardzo ciekawy zawód. Wracając jednak do religii, pana zdaniem to dobry temat na kabaret? - Proszę pana, ja uważam, że żartować można ze wszystkiego, tyl