„Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz” Tomasza Mana w reżyserii autora, z cyklu „Miłujcie waszych nieprzyjaciół”, w CSW Zamek Ujazdowski w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Mamy oto opowieść o nastolatce i - jej matce. Dziewczyna wyjeżdża na pielgrzymkę, z której nie wraca. Okazuje się, że trafiła do sekty, a oszalała z rozpaczy matka robi wszystko, żeby swoje dziecko uratować. Tekst tego kameralnego przedstawienia jest bardzo poruszający. Taki – reportażowy, właściwie pozbawiony metafor, a jednak metaforą jest, parabolicznie odnosząc się do tytułowych słów Jezusa, ale również – niczym u Kieślowskiego - do pierwszego i czwartego przykazania. Jest opowieścią o stracie, której nic i nikt nie może powetować, o oceanie rozpaczy i – o tym, dlaczego fałszywi bogowie potrafią być tak atrakcyjni.
Formalnie spektakl jest pewnego rodzaju eksperymentem, mamy tu muzykę graną na żywo – ale nie przez ludzi a - przez maszyny, zwróciłem uwagę na pomysłowy kołowrotek utrzymujący smyczki dwojga skrzypiec i nań grający, choć ta „orkiestra” zaprojektowana przez Pawła Romańczuka jest znacznie większa. Widzimy więc pewną mechaniczność tejże muzyki i jej sztuczność, oraz – jak najprawdziwsze emocje, takie, z którymi trudno sobie poradzić – i to zderzenie jest dojmujące.
Na scenie w roli matki i córki - Anna Seniuk i Olga Sarzyńska. Obie aktorki zagrały wspaniale, niekiedy poruszając się bardzo blisko pewnej granicy, na której emocja przeradza się w egzaltację, nigdy jednak tej granicy nie przekraczając, było w bohaterkach stworzonych przez obie aktorki coś bardzo boleśnie prawdziwego.