- Jeśli słyszysz obrzydliwy, homofobiczny dowcip i nie reagujesz, dokładasz cegiełkę do atmosfery sprzyjającej morderstwu. Zbrodnia rośnie z naszego odwracania głowy, by nie widzieć i nie słyszeć - Michał Gieleta opowiada o sztuce "Projekt Laramie", którą reżyseruje w Teatrze Dramatycznym. Rozmowa z Pawłem Smoleńskim w Newsweeku.
NEWSWEEK: Co się stało w Laramie? MICHAŁ GIELETA: W 1998 r. zabito studenta Matthew Sheparda, geja. Mówiono o nim "gej"? - W Nowym Jorku albo w Kalifornii tak by powiedziano. Ale w Laramie, miasteczku w Wyoming? Nie wiem, ale pewnie mówili pedał. Dzisiaj w Polsce nawet arcybiskupi mówią LGBT. - I dodają słowo "zaraza", więc postęp jest wątpliwy. Ale kiedy ludzie mówią LGBT, przestają gadać o mniejszościach wyłącznie w kontekście seksu, kto z kim, jak i dlaczego tak, a nie inaczej, który niejako z automatu narzuca słowo "homoseksualizm". Mord w Laramie zdarzył się niemal 30 lat po Stonewall, najściu policji na klub w Nowym Jorku, co było przyczynkiem powstania Ruchu Wyzwolenia Gejów, organizacji walczącej o równe prawa dla społeczności LGBT. Amerykanie wiedzieli już wtedy, że AIDS nie jest chorobą gejów, którą można się zarazić przez podanie im dłoni. Oglądali "Anioły w Ameryce", obsypaną nagrodami sztukę Tony'ego Kushnera o społecznośc