- To nie jest inicjatywa typu "budujemy nowy teatr", żeby wypełnić lukę. To poszukiwanie naszego miejsca, które byłoby trybuną dialogu z widownią. Mamy nowe czasy, nowe tematy wymagają większej bezpośredniości, więcej prostoty miejsca, to już nie mogą być elżbietańskie sale z kandelabrami, lecz raczej dawne fabryki czy likwidowane bazy MPO. Chciałbym stworzyć centrum kultury, które będzie nastawione na budowanie pomostu między Berlinem a Warszawą, Zachodem a Wschodem - mówi reżyser Krzysztof Warlikowski w rozmowie z Cezarym Polakiem z Dziennika.
Ostatnio pracował za granicą, m.in. w Paryżu, Brukseli, Monachium. Teraz Krzysztof Warlikowski na dobre wraca do Polski. Przypomina "Anioły w Ameryce", a potem zabiera się do tworzenia autorskiego centrum kultury na terenie likwidowanej bazy MPO w Warszawie. Cezary Polak: Właśnie wrócił pan z premiery "Afery Makropulos" Janaćka w Madrycie, wcześniej był "Parsifal" Wagnera w Paryżu, "Medea" Cherubiniego w Brukseli. W tym roku łatwiej obejrzeć pańskie spektakle za granicą niż w Polsce. Czy Krzysztof Warlikowski to artysta bezdomny, któremu wszędzie jest dobrze? Krzysztof Warlikowski: - Mijający sezon to przypadek. W teatrze od dawna pracuję tylko w Polsce. Mój teatr częściej gra na wyjazdach niż w Warszawie głównie dlatego, że jeszcze nie mamy w stolicy własnego miejsca. Zostałem zaproszony do Paryża, Brukseli, Madrytu i Monachium, żeby zrealizować produkcje operowe. Wszystkie te opery są miejscami prestiżowymi, więc nie ma znaczenia, czy czułem się