Dyrektorem Teatru Żydowskiego w Warszawie jest ponad 40 lat, ale nie od razu zgodził się objąć fotel po Idzie Kamińskiej, która wyjechała z kraju w 1968 r. - Czekają na mnie nowe sztuki, cały czas gram - mówi SZYMON SZURMIEJ, który 18 czerwca kończy 90 lat.
PAP: Dyrektorem warszawskiego Teatru Żydowskiego został pan w konsekwencji marca 1968 r. Wówczas, wraz z grupą aktorów, kraj opuściła Ida Kamińska, która kierowała sceną od 1955 r. Z jakimi emocjami obejmował pan stanowisko dyrektora? Szymon Szurmiej: Zanim zostałem dyrektorem Teatru Żydowskiego w Warszawie, byłem reżyserem Teatru Polskiego we Wrocławiu, jednocześnie byłem szefem Wrocławskiej Estrady. Ania German, Wagabunda - to byli moi artyści. Potem stworzyłem też we Wrocławiu Teatr Muzyczny, na otwarcie w 1955 roku wystawiliśmy "Zemstę Nietoperza" Johanna Straussa. Wszystko było w porządku, świetnie mi się wówczas zawodowo wiodło. Znałem Idę Kamińską i grałem u niej w różnych sztukach. Zabierała mnie ze sobą na wszystkie wyjazdy za granicę. To właśnie z Idą zjechałem Amerykę Południową i Australię. Byłem tzw. gościnnym aktorem. Ale kiedy wybuchła ta cała historia w marcu 1968 roku, w pierwszym momencie nie przystałem