Dwa koncerty w wykonaniu Filharmoników Wiedeńskich zakończyły smutny sezon Opery Narodowej. Co jednak z tego, że przez dwa dni mogliśmy rozkoszować się obcowaniem z muzyką i artystyczną kreacją na najwyższym poziomie, gdy na co dzień produkcje Teatru Wielkiego nie sięgają nawet przyzwoitej przeciętności? - pisze Katarzyna K. Gardzina w Życiu Warszawy.
Dwa koncerty w wykonaniu Filharmoników Wiedeńskich zakończyły smutny sezon Opery Narodowej. Wiedeńczycy robili największe wrażenie, mierząc się z dziełami o tematyce hiszpańskiej. "Rapsodia hiszpańska" Ravela, a zwłaszcza suita z baletu "Trójgraniasty kapelusz" Manuela de Falli dostarczyły przebogatych wrażeń, pokazały dyscyplinę i jednoczesną wolność artystyczną wiedeńczyków. Natomiast sprawdzianem klasy dla orkiestry i dyrygenta była "Symfonia Haffnerowska" Mozarta. Tu maestro Muti pokazał, jak istotna jest własna interpretacja, która nie musi być odkrywczą, by być zauważalną i wciągającą. Co jednak z tego, że przez dwa dni mogliśmy rozkoszować się obcowaniem z muzyką i artystyczną kreacją na najwyższym poziomie, gdy na co dzień produkcje Teatru Wielkiego nie sięgają nawet przyzwoitej przeciętności? Gdy wrócimy myślą do minionych miesięcy w Operze Narodowej, ogarnia przerażenie. Można przymknąć oko na pewne niedoci�