"Chociaż to nie było głosowanie nad tym, czy mam odejść, takie miało konsekwencje" - po raz pierwszy aktorka mówi publicznie o tym, dlaczego na jakiś czas rozstała się z Teatrem Powszechnym. Także o tym, jak bardzo przeżyła pożegnanie z rolami, których już nie zagra i jak dostawała po łapach za prawdę. Szczerze mówi o swoim zmęczeniu. Z Krystyną Jandą rozmawia Katarzyna Montgomery
- Półtora roku temu mówiła Pani o sobie, że jest fantastycznie i że jest Pani na szczycie. Ja tak mówiłam? W wywiadzie? I to puściłam? Chyba przez nieuwagę? - Próbują Panią zepchnąć ze szczytu? Tak pani to odbiera? Nie, nikt mnie nie próbuje zepchnąć. To była sprawa wewnętrzna teatru, taka, jakich wiele i w wielu instytucjach. Mój urlop jest konsekwencją pewnej sytuacji. Poddałam się suwerennej woli zespołu. Wybieraliśmy radę artystyczną naszego teatru. Wstałam, zresztą niespodziewanie dla samej siebie, jak zwykle działam impulsywnie, i powiedziałam: "Mam problem, jedna z koleżanek zaproponowanych do rady od jakiegoś czasu publicznie działa na moją niekorzyść. Jeśli wejdzie do rady artystycznej i w jakimkolwiek stopniu będzie miała wpływ na moje życie zawodowe, będę musiała odejść z teatru". I chociaż to nie było głosowanie nad tym, czy ja mam odejść, takie miało konsekwencje. Ja wyszłam, a zespół głosował, tajnie z