- Tekst bardzo zmieniał się przez ostatni rok. Pierwsza wersja była scenicznym żartem, złamaniem wielu reguł pisania, nagięciem formy,narracji i wyobraźni. Teraz, po pewnych przeróbkach, nie liczę na śmiech. Wymieszałem bardzo dwie skrajne konwencje - mówi Michał Stankiewicz, przed czytaniem swojego dramatu "Kto nie klaszcze nie ma ręki".
Rozmowa z Michałem Stankiewiczem O czym jest sztuka "Kto nie klaszcze nie ma ręki"? - O czym jest, nie powiem. Nienawidzę tego robić. Nie chcę wciskać w parę zdań głębszej, dłuższej myśli. Wyjąkać z siebie nadgodziny obserwacji, doświadczeń, emocji. O tym uwielbiam rozmawiać, kiedy ma się całą noc i myśli niespiesznie wychodzą z głowy - często chaotyczne, niepoukładane, koślawe. Lubię je powoli wygładzać w dialogu z kimś bliskim. Zresztą uwielbiam myśleć w dialogu, tak jak robił to Tarkowski, który przyznawał się, że inaczej nie potrafi myśleć. Zapraszam więc na kawę wszystkich ciekawych wykropkowanych miejsc. Będzie do śmiechu czy do płaczu? - Tekst bardzo zmieniał się przez ostatni rok. Pierwsza wersja była scenicznym żartem, złamaniem wielu reguł pisania, nagięciem formy,narracji i wyobraźni. Czytelnicy mieli niemały ubaw, rechotali mi w kartki. Teraz, po pewnych przeróbkach, nie liczę na śmiech. Stało się coś dziw