"Karty, kości, wino, przekleństwa, kłótnie, pojedynki, rozpusta - tego rodzaju drobiazgi". Z "Hamleta" Borys Szyc czerpie pełnymi garściami - w życiu i na scenie. Sam mówi o sobie, że jest barwny. Można go uwielbiać, niektórych - irytuje. Ale przejść obok niego obojętnie? Niesposób.
Piotr Hykawy-Zabłocki: Kiedy przygotowywałem się do wywiadu... Borys Szyc*: - Masz plus, ja się nie przygotowałem. Ale masz mówić o sobie. - Tym bardziej jestem nieprzygotowany. Nie stworzyłeś roli? Dobra, kiedy przygotowywałem się do wywiadu, dowiedziałem się, że zagrałeś w jednym z moich ulubionych filmów, w "Kingsajzie"! - No tak, biegałem jako mały krasnoludek. W scenie, gdy Jacek Chmielnik kupuje muchę na dziko. Tam jest mnóstwo krasnoludków i ja wśród nich zasuwam. Jak zostałeś krasnoludkiem? - Moja chrzestna pracowała z Julkiem Machulskim. Pojechałem w odwiedziny. Przebrali mnie za krasnoludka, dokleili uszy i pomalowali. Potem za ten kostium dostałem w podstawówce na balu karnawałowym nagrodę. Tylko koledzy nazywali mnie Krasnal Hałabała. Strasznie mnie to wkurwiało. Ksywka została na dłużej? - Nie, całe szczęście nie. A potrafisz się znaleźć na ekranie? - Co ty, tam była jakaś setka karłów i małyc