"Baltazar" to moja ostatnia książka, już nic więcej nie napiszę. Jeśli mówi to jeden z najważniejszych polskich pisarzy, nie można takiej deklaracji zignorować. Ale jego pożegnanie z czytelnikami jest przedwczesne - nic nie zapowiada, by jego sztuki straciły aktualność. Sławomir Mrożek został dramaturgiem z pobudek niskich. A dokładnie: z próżności. Przyznał się do tego w wydanej właśnie książce "Baltazar. Autobiografia" - pisze Piotr Bratkowski w tygodniku Newsweek.
W 1956 roku jako obiecujący krakowski satyryk został zaproszony przez trójmiejski teatrzyk studencki Bim-Bom do współpracy przy tworzeniu jego drugiego spektaklu - "Radości poważnej". Była to nobilitacja, bo kierowany przez Zbigniewa Cybulskiego i Bogumiła Kobiele teatrzyk poetycki był jednym z symboli trwającej właśnie polskiej odwilży, a na jego spektaklach sale w całej Polsce pękały w szwach. Była to również bardzo przyjemna przygoda. Mrożka ulokowano w pustawym zimą sopockim Grand Hotelu, gdzie - jak wspomina - spędzał całe dni. "Korzystałem z łazienki, której w Krakowie nie miałem, oddając się uciechom życia towarzyskiego, a niejako przy okazji wymyślając z bimbomowymi przyjaciółmi skecze do powstającego spektaklu. [...] Z miasta dochodziły słuchy, że cała inteligencja wybiera się na premierę - pisze Mrożek. - Gdy nadszedł uroczysty wieczór, zasiadłem - zbyt skromnie, jak się później okazało - wśród publiczności. Byłem pewien,