- Nie gwiżdżę w teatrze, nie wchodzę na scenę w prywatnej czapce, nie jem pestek za kulisami i na scenie, a gdy upadnie mi tekst, przygniatam go nogą - m.in. o przesądach, których przestrzega w teatrze, mówi w wywiadzie dla PAP, aktor MATEUSZ DAMIĘCKI.
Kolejnym wcieleniem teatralnym Damięckiego jest Oniegin z poematu Puszkina. Sztuka w reżyserii Ireny Jun miała premierę w niedzielę w stołecznym Teatrze Studio. PAP: Teatr Studio mieści się w Pałacu Kultury i Nauki. Czy ma pan do tego miejsca emocjonalny stosunek? Mateusz Damięcki: Tak. Mam wiele aktorskich wspomnień związanych z tym miejscem. W Sali Kongresowej, w wieku pięciu lat zagrałem małego powstańca warszawskiego w przedstawieniu "Pastorałki". W spektaklu grał również mój ojciec, z którym od czasu do czasu chodziłem na próby. Gdy okazało się, że do obsadzenia jest jeszcze rola chłopca, włączono mnie do zespołu. Bywałem też w bufecie i za kulisami Teatru Dramatycznego, gdzie mój tata pracował przez ćwierć wieku. Jako trzylatek pierwszy raz nacisnąłem guzik podnoszący kurtynę na początku spektaklu. Znałem kilka przedstawień ojca na pamięć. PAP: Obecnie występuje pan w dwóch sztukach - "Onieginie" i "Klapsie! 50 twarzac