- Czekam na taką rolę, w której coś się zdarzy. Chcę mieć poczucie sensu i od czasu do czasu coś takiego się przytrafia. W Polsce jest dość trudny rynek, ale czasami udaje się zgarnąć taką rolę, która daje ogromną satysfakcję - mówi ŁUKASZ SIMLAT, aktor Teatru Studio w Warszawie.
Jako Adam z "BrzydUli" i Protas z "Na krawędzi" trwale zapisał się w pamięci widzów. W spektaklu "Księżyc i magnolie" przykuwa uwagę, a jak sam twierdzi - ma szczęście do ciekawych projektów. Skromny chłopak z Sosnowca miał marzenie, żeby zostać aktorem. Pamięta Pan ten moment, kiedy poczuł, że aktorstwo jest tą właściwą drogą? - Byłem w pierwszej klasie liceum i w telewizji emitowano spektakl teatralny Magdy Umer "Big Zbig show". Poczułem wtedy, jak fajny jest ten przepływ energii pomiędzy tym, co dzieje się na scenie a publicznością. Właściwie od dzieciństwa ciągnęło mnie w tę stronę. Sam nagrywałem się na kamerę i wykazywałem zdolności kuglarskie (śmiech). Nie tęskni Pan za Sosnowcem? - Tęsknię, jak tylko mogę, to tam wracam. Mam nadzieję, że nikogo nie obrażę, ale ja nie przepadam za Warszawą. Rytm tego miasta mnie wciąga, co strasznie mnie denerwuje, a z drugiej strony muszę się na to godzić, bo takie mamy tempo życia