Z Ireneuszem Czopem rozmawia Łukasz Orłowski.
ŁUKASZ ORŁOWSKI W Łodzi dorobiłeś się etykietki: "Czop, aktor emocjonalny". I to nie tylko wśród widzów, ale i wśród osób, z którymi pracujesz. Clint z "Blasku życia", Makbet, Edmond - te postaci mają wspólny mianownik: targają nimi emocje, żądze, obsesje. IRENEUSZ CZOP Może właśnie dlatego tak bardzo chciałem je zagrać? Ci ludzie mają jeszcze jedną wspólną rzecz - mnie. Rzeczywiście, emocjonalność, rozpiętość między furor catatonicus a stupor catatonicus, jest u mnie wielka. Muszę to tłumaczyć moim bliskim, ale i partnerom na scenie, bo oni często mają mniejszą. Nie wszyscy oczywiście. Ale faktem jest, że role, które wymieniłeś, były piekielnie trudne właśnie przez wir emocji i fanatyzmu, jaki tkwił w tych postaciach. Tyle że ja się w tym dobrze czuję. Mam takie emocjonalne ADHD. Chociaż z drugiej strony boję się oczywiście łatki, że skoro jestem taki emocjonalny, to bardzo łatwo mogę grać takich Clintów i Makbetów. Tak