Zachodziłam w głowę, cóż skłoniło Mikołaja Grabowskiego do adaptacji i reżyserii "Listopada" Rzewuskiego. Gdybyż to były "Pamiątki Soplicy", rzecz dla mnie osobiście raczej odstręczająca, ale przynajmniej dająca się przerobić na modłę uwieńczonego sukcesem "Opisu obyczajów" według Kitowicza. W "Pamiątkach" bowiem Rzewuski, obskurant z osobliwym poczuciem humoru, traktował debilnego (w jego ujęciu) Radziwiłła "Panie Kochanku" i jego serwilistyczną klientelę z nowogródzkiej szlachty z wyrozumiałym, pobłażliwym, ale jednak śmiechem. W "Listopadzie" natomiast to samo środowisko traktowane jest ze śmiertelną powagą i rewerencją. Klęska konfederatów barskich i śmierć szlachetnego Michała Strawińskiego ma mieć wymiar tragedii. Ma mieć, ale nie ma. Po części dlatego, że adaptator źle zaczął. Jeśli w pierwszej scenie tata rżnie skórę dorosłemu synowi bez powodu, dosłownie "pro memoria", a dryblas z wylaniem dziękuje tacie za chł
Tytuł oryginalny
Nie było tragedii
Źródło:
Materiał nadesłany
"Dziennik Bałtycki" nr 105