"Nie-Boskiej Komedii" Zygmunta Krasińskiego nie wystawia się często. Toteż każda jej inscenizacja wzbudza ogólne zainteresowanie. Nawet wówczas, gdy nie pojawia się - jak to miało miejsce w Białymstoku - zapowiadana od sezonów.
Konserwatyzm myślowy dzieła, trudności interpretacyjne, ogrom tekstu, wymagającego wnikliwej adaptacji, konieczność włożenia racji rewolucyjnych i racji starego świata w usta silnych aktorskich indywidualności, a w Teatrze im. Węgierki dodatkowo brak przyzwyczajenia do grania wielkiego i romantycznego repertuaru - wszystko to tłumaczy, choć nie usprawiedliwia lat namysłu. Usprawiedliwić może jedynie rezultat.
Przedstawienie trwa niewiele ponad półtorej godziny, co świadczy o rozmiarach skreśleń. Ma jedną przerwę, co sugeruje, że cenzura musi wypaść pomiędzy tym, co jest indywidualnym dramatem arystokraty, a tym, co stanowi przedmiot główny dzieła: racje rewolucji, zmierzającej do "odrodzenia rodu ludzkiego przez krew i zniszczenia form starych". Rozegrane jest w jednej dekoracji. Od strony widowni wygląda ona jak kościół w ruinie: w głębi u góry coś na kształt prezbiterium, na dole katakumby i sarkofagi. Surowa, ponura nie ma w sobie ani romantycznego rozmachu ani dziewiętnastowiecznej operowej malowniczości, ale na zasadach umowności teatralnej pomieściła kilka miejsc akcji: salon, sypialnię, cmentarz, szpital, obóz rewolucyjny Pankracego i warownię arystokratów. Dopasowana do nastroju dzieła właściwie wyraża jego znaczenia, umożliwia wartki bieg fabuły, wspomaga aktorskie zadania i klimat scen, jest symboliczna wobec treści dramatu i wymowy insce