- Rezygnuję z XIX-wiecznej anegdoty, szukam bardziej złożonych motywów i uniwersalnej wymowy, by pokazać, że zasięg "Halki" nie jest tylko lokalny i że zasługuje ona, by wejść do międzynarodowego repertuaru, jak kiedyś utwory Czecha Janačka - mówi NATALIA KORCZAKOWSKA przed premierą "Halki" w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej.
"Rz": Czy pracuje pani pod presją? Oczekiwania wobec reżyserów zajmujących się operą Moniuszki są zawsze duże. Natalia Korczakowska: W tym przypadku trudno odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie: czy artysta powinien liczyć się z wymaganiami widzów? Jedni chcą "Halki" nowoczesnej, inni takiej jak zawsze. Dyrekcja zaprosiła mnie po to, żeby odświeżyć ten dramat. Nie wierzę w wartości muzealne teatru. Wierzę w teatr, który mówi o sprawach aktualnych, palących. Taka była "Halka" w dniu warszawskiej premiery w 1858 roku. Moniuszko napisał ją zaraz po buncie chłopów krakowskich, czyli po tzw. rabacji galicyjskiej. Jej wielki sukces opierał się w dużej mierze na tym, że mówiono w niej otwarcie o problemach społecznych na ziemiach polskich. Tej aktualności muszę szukać, żeby być w zgodzie z Moniuszką. Jednocześnie liczę się z tym, że część widzów ceni ponad wszystko tradycję inscenizowania "Halki". Zgodziła się pani bez wątpliwości?