- Wkurza mnie, gdy ktoś mówi, że coś "nie jest dla widza". Zazwyczaj jest więcej niż jeden widz na spektaklu. Są widzowie, różni, którzy oczekują bardzo różnych rzeczy - mówi Natasza Aleksandrowitch, aktorka Teatru Zagłębia w Sosnowcu, w rozmowie z Witoldem Mrozkiem w Dwutygodniku.
WITOLD MROZEK: Jak wygląda szukanie pracy po szkole teatralnej? Wyciera się gabinety dyrektorów? NATASZA ALEKSANDROWITCH: Tak, przede wszystkim wysyła się miliony CV. Na ile się dostaje odpowiedź? - Na dwa? Z miliona? I jak się dostaje odpowiedź, to znaczy, że się gdzieś jedzie? - Jak ktoś odbierze telefon, i jak już wydębisz tę rozmowę. Najczęściej słyszysz: "Ja już wszystko wiem o pani, nie trzeba przyjeżdżać". A ty myślisz, że to jedyna twoja szansa, więc mówisz: "Ale ja pojadę, naprawdę pojadę tę pięćset kilometrów, bardzo bym chciała się z panem spotkać, naprawdę mi zależy". I jak takie spotkanie wygląda? - Zależy gdzie. Zazwyczaj siedzisz w gabinecie z jakimś panem, który na przykład każe ci się obrócić... Jak to "obrócić"? - Żebyś wstał i się obrócił. Bo chce Ci się "lepiej przyjrzeć". Albo na przykład słyszysz, że jesteś za stara... Ile miałaś lat? - Byłam rok po szkole. Czyli dwadzieścia cztery. Us�