Niemłoda sztuka Thortona Wildera (prapremierę polską Leon Schiller zdążył jeszcze przygotować w 1939 r.) ma w sobie wciąż sporo uroku: to dziś ciepły, nieschematyczny melodramat o rodzinie, miłości i przemijaniu, ile trzeba filozofujący (łatwo), ile trzeba poetyczny. Od teatru wymagający jednak sporo: dojrzałej prostoty i umiaru. Wszelkie docelebrowywanie Wilderowskich mądrostek bądź upajanie się poetycznością, natychmiast nadwątla starutką konstrukcję. Nie ustrzegł się tych (i innych - jak zjadliwie "estradowe" światła) kiksów spektakl Jana Błeszyńskiego i niezbyt okazale wypadła inauguracja nowej dyrekcji nie mogącej wybrnąć z dołka poznańskiej sceny.
Źródło:
Materiał nadesłany
Polityka
Data:
05.03.1994