Czy zauważyliście, jak niewielu reżyserom teatralnym udają się realizacje filmowe? Z reżyserami filmowymi jest przeciwnie: swe doświadczenia poczynione na planie ciekawie wzbogacają reżyserowane przez nich spektakle teatralne. Przykładami mogą być Andrzej Wajda czy Krzysztof Zanussi. Obecnie będziemy mieli możność sprawdzić w tym względzie Roberta Glińskiego. Reżysera, którego trzy ekranowe filmy przyrosły mu laury i krajowe i zagraniczne.
Najpierw były "Niedzielne igraszki" o dzieciach ery stalinowskiej, w których w podwórkowych zabawach jak w krzywym zwierciadle odbijały się zaszłości tego okresu (nic dziwnego, że film miał kłopoty z cenzurą i dopiero po jej przetrąceniu można go było pokazać). Film zdobył m.in. nagrodę Złotego Dukata na Festiwalu w Mannheim. Potem były Srebrne Lwy Gdańskie za pastiszowy "Łabędzi śpiew" wg scenariusza Bolesława Michałka a ostatnio Złote Lwy Gdańskie za "To co najważniejsze", ekranizację fragmentów pamiętników Oli Watowej, wywiezionej przez sowietów do Kazachstanu, żony przedwojennego poety i pisarza. Tak na marginesie dodam, że czyniono nawet starania aby film ten uzyskał nominację do Oscara. Nie wyszło, podobnie jak z "Ziemią obiecaną" Wajdy. Ale już to samo świadczy o randze. Robert Gliński jest realizatorem "Antygony w Nowym Jorku" Janusza Głowackiego. Sztuki, którą amerykański tygodnik "Time" umieścił na szóstym miejscu dziesiątk